laczy nas pilka sousa YT

5 wyrzutów sumienia Paulo Sousy

Kurz po nieudanej końcówce eliminacji w wykonaniu reprezentacji Polski powoli opada. Nastroje nieco uspokoiło dobre losowanie baraży, ale nie oznacza to, że problemy Biało-Czerwonych zniknęły. Paulo Sousa w marcu zagra nie tylko o awans na MŚ w Katarze, ale też o swoją posadę. Czy ta perspektywa sprawi, że sięgnie po piłkarzy, których do tej pory pomijał?

Reprezentacja Polski już po losowaniu grup eliminacji mistrzostw świata w Katarze była skazywana na walkę o zajęcie drugiego miejsca, dającego przepustkę do gry w barażach. Pierwsze z automatu zarezerwowane było dla Anglii i tu niespodzianki nie było. Podopieczni Garetha Southgate’a zajęli pierwsze miejsce w grupie I, wygrywając 8 z 10 spotkań. Pozostałe dwa zremisowali – w tym raz z Polską (1:1 na PGE Narodowym w Warszawie).

Biało-Czerwoni na koncie porażki mieli dwie. Druga była dużo bardziej niespodziewana, a przede wszystkim bolesna. Przegrana z półrezerwową reprezentacją Węgier i to u siebie, gdzie nie przegrywaliśmy praktycznie z nikim i to od kilku lat, zepchnęła nas do grona drużyn nierozstawionych w barażach. Dodajmy, że to porażka na własne życzenie, bo nagle Sousa postanowił dać odpocząć Robertowi Lewandowskiemu i Kamilowi Glikowi (nie znaleźli się w kadrze meczowej), posadził na ławce Piotra Zielińskiego, a kilka dni wcześniej kazał wykartkować się z tego spotkania Grzegorzowi Krychowiakowi. Efekt? Przegrana w bardzo kiepskim stylu 1:2.

Szczęście w tym nieszczęściu jest takie, że tradycyjnie już mieliśmy szczęście w losowaniu. Przez brak rozstawienia pierwszy mecz zagramy na wyjeździe, ale za to z Rosją, która wydawała się najłatwiejszym na papierze rywalem spośród rozstawionych ekip. „Sborna” w niczym nie przypomina dziś drużyny, która na mistrzostwach świata w swoim kraju potrafiła ogrywać wielkich. Po odejściu selekcjonera Stanisława Czerczesowa Rosjanie wyglądają znacznie gorzej, a jego następca – Walerij Karpin – za często szuka kwadratowych jaj. Ewentualna wygrana na Łużnikach będzie oznaczała finał w Warszawie, w którym Polska zmierzy się z lepszym z pary Szwecja – Czechy. Lekko nie będzie, ale są to rywale do przejścia. Oczywiście pod warunkiem, że kwadratowych jaj szukać przestanie Sousa i sięgnie po piłkarzy, którzy ewidentnie na to zasługują, choć Portugalczyk – przynajmniej do tej pory – zdawał się tego nie rozumieć.

Sebastian Szymański (Dynamo Moskwa, Rosja)

Trudno o bardziej wyrazisty przykład. Może i Szymański nie pasowałby na wahadło w ulubionym ustawieniu Sousy 3-5-2, czy ewentualnie 3-4-2-1, ale już na pozycję podwieszonego napastnika czy też ofensywnego pomocnika byłby idealny. Tak właśnie gra w Dynamie Moskwa, które na półmetku sezonu rosyjskiej Priemjer Ligi jest wiceliderem, ze stratą ledwie czterech punktów do prowadzącego Zenitu Sankt Petersburg. Polak ma ogromny wkład w ten rezultat, ponieważ w 15 występach uzbierał 5 bramek i 6 asyst. To czyni go drugim najlepszym strzelcem drużyny.

– Nieobecność w tej kadrze Sebastiana Szymańskiego jest nieporozumieniem. Nie mówię, że to piłkarz od razu do pierwszego składu, bo reprezentacja ma swoje życie, swoją hierarchię, ale jeśli chcemy patrzeć w przyszłość, to przyszłością tej reprezentacji jest Sebastian Szymański – powiedział ostatnio na antenie „Kanału Sportowego” Mateusz Borek.

– Rozmawiałem z jego agentem Mariuszem Piekarskim i wiem, że chłopakiem mocno interesuje się rynek angielski. Dzisiaj Dynamo odrzuca oferty na poziomie 15-18 mln euro za tego piłkarza, bo to jest fundament tej drużyny, mającej ambicje sięgające Ligi Mistrzów. Szymański kopie tam każdy stały fragment gry i od jego liczb zależą wyniki Dynama – podkreślił znany polski komentator.

Jakub Kamiński  (Lech Poznań, PKO Ekstraklasa)

Podobnie jak Szymański był powołany przez Sousę, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Portugalczyk zrobił to po to, by opinia publiczna się od niego odczepiła. Pochodzący ze Śląska wychowanek Lecha Poznań ma dopiero 19 lat, ale to jego drugi sezon, kiedy jest podstawowym piłkarzem „Kolejorza”. Śmiało można go nazwać motorem napędowym ekipy trenera Macieja Skorży, wszak w obecnych rozgrywkach strzelił 5 bramek i zaliczył 4 asysty w 16 występach.
Najlepiej czuje się na lewym skrzydle, ale jest piłkarzem prawonożnym, więc grywa też po drugiej stronie boiska. W poprzednim sezonie często grał także jako bardzo ofensywnie usposobiony prawy obrońca, ma też jakieś doświadczenie na prawym wahadle, więc do kadry powinien pasować jak ulał.

Sęk w tym, że Paulo Sousa powołał go na wrześniowe mecze eliminacyjne i dał zadebiutować, ale nie był zadowolony z jego występu przeciwko San Marino, wygranego przez Biało-Czerwonych 7:1. Na kolejne zgrupowania już nie jeździł, co jest dość dziwne, bo to drugi po Kacprze Kozłowskim najwyżej perspektywiczny piłkarz PKO Ekstraklasy. Portal transfermarkt.de wycenia go na 6 mln euro, ale Lech Poznań zdążył już odrzucić opiewającą na 7 mln euro ofertę z niemieckiego Wolfsburga. Gdzie jak nie na zgrupowaniach kadry tak utalentowani piłkarze mają dalej się rozwijać? Kamiński (podobnie jak Szymański) nawet nie grając, powinien być na zgrupowaniach i chłonąć atmosferę i podpatrywać najlepszych. Jego szybkość, lekkość w dryblingu i umiejętność brania gry na siebie nawet przy wejściach na końcowe minuty mogłaby okazać się nieoceniona.

Rafał Gikiewicz (FC Augsburg, Niemcy)

Nie przemawiają do nas argumenty, że nie jest powoływany, bo i tak by nie grał. Najwet jeśli Sousa zamierza mocno stać na stanowisku, że jego „jedynką” między słupkami jest Wojciech Szczęsny, to po zakończeniu reprezentacyjnej kariery przez Łukasza Fabiańskiego nie ma wyraźnej „dwójki”. Bartłomiej Drągowski jest cenionym bramkarzem w Serie A (ACF Fiorentina), ale nie jest tam gwiazdą na swojej pozycji. To można z pełną odpowiedzialnością powiedzieć o Rafale Gikiewiczu i to w lidze, która na dziś jest mocniejsza niż włoska.

Żaden z powoływanych przez Sousę bramkarzy (poza Szczęsnym rzecz jasna) nie ma takiej pozycji w swojej lidze, jak były golkiper m.in. Jagiellonii Białystok czy Śląska Wrocław. Nawet Kamil Grabara, mimo że gra w najlepszym zespole ligi duńskiej (FC Kopenhaga), to nie jest ten poziom uznania.

Jakub Świerczok (Nagoya Grampus, Japonia)
Po przenosinach do Azji zniknął z radarów polskich kibiców, ale w Kraju Kwitnącej Wiśni jest gwiazdą co się zowie. Choć jego zespół nie należy do ligowych hegemonów (obecnie 5. miejsce w tabeli J1 League), to on sam w 14 występach strzelił 7 bramek. Dołożył do tego po golu w Pucharze Japonii, Pucharze Cesarza oraz trzy trafienia w dwóch spotkaniach azjatyckiej Ligi Mistrzów.

Nie można z całą stanowczością powiedzieć, że jego brak to tylko i wyłącznie niechęć Paulo Sousy (co trzeba brać pod uwagę we wszystkich wyżej wymienionych przypadkach), bo w końcu powołał go na Euro 2020 (było to jeszcze przed przenosinami do Japonii) i dał mu 30 min ze Szwecją. Potem pewnym problemem była kwarantanna piłkarza po powrocie i przepisy związane z pandemią. To jednak słabe wytłumaczenie, ponieważ sam Świerczok przyznał, że inni piłkarze z ligi japońskiej latają na zgrupowania europejskich reprezentacji i krajowa federacja jakoś sobie z tym radzi. Mając na uwadze formę Arkadiusza Milika i Krzysztofa Piątka oraz problemy zdrowotne, z jakimi obaj się w ostatnich miesiącach borykali, Świerczok zasługiwał i cały czas zasługuje na szansę.

Michał Karbownik (Olympiakos Pireus, Grecja)

Po transferze z Legii Warszawa do Brighton & Hove Albion przepadł na długie miesiące. Nie chciał tkwić w tej sytuacji, bo w przeciwieństwie do Jakuba Modera (trafili do ekipy „Mew” w tym samym momencie), miał do składu o wiele dalej. W sierpniu poszedł na roczne wypożyczenie do Olympiakosu, gdzie szybko udowodnił, że 5,5 mln euro, jakie zapłacili za niego Anglicy, to nie były pieniądze wyrzucone w błoto. Niestety zdążył rozegrać tylko 5 meczów (1 asysta), gdyż dopadły go problemy z więzadłem w kolanie. Okres jego dobrej gry w Pireusie przypadł na początek września, lecz na zgrupowanie przed spotkaniami z San Marino i Anglią nie pojechał.

Wyrzuty sumienia

Powyższa piątka najbardziej zasługiwała na powołania w ostatnich miesiącach, choć wyrzutów sumienia Paulo Sousy można by znaleźć więcej. To m.in. Robert Gumny (FC Augsburg, Niemcy), Rafał Augustyniak (Ural Jekaterynburg, Rosja) czy nawet Kacper Przybyłko (Philadelphia Union, USA), lecz o żadnym z nich nie można powiedzieć, że obecnie byłby w stanie szybko przebić się do składu kadry, czy być wartością dodaną wchodząc z ławki.

Każdy z poprzednich selekcjonerów reprezentacji Polski miał swoich ulubieńców i zawodników, z którymi było mu nie po drodze. Większość z nich broniły jednak wyniki, w postaci awansów na wielkie turnieje. Sousa wciąż może być jednym z nich, ale warto pamiętać, że po przejęciu drużyny od Jerzego Brzęczka w eliminacjach wygrał tylko z Albanią, Andorą i San Marino. Nie ma więc logicznych przesłanek, by myśleć, że teraz wyeliminuje Rosję, a potem kogoś z dwójki Szwecja/Czechy.

Fot. Screen YouTube, kanał Łączy Nas Piłka

Udostępnij

Translate »